16 grudnia 2011

Integracja warszawskich blogerów kulinarnych i klubokawiarnia Śródmiejska


Pomysł, aby organizować na własną rękę spotkania integracyjne warszawskich blogerów kulinarnych chodził mi po głowie od dłuższego czasu, ale jego realizacja czekała na odpowiedni moment. Nadarzył się on podczas ostatnich warsztatów w Makro. Od słowa do słowa doszliśmy z kilkoma osobami do wniosku, że fajnie byłoby zorganizować spotkanie, aby wspólnie poznać nowe miejsce, mieć więcej czasu na rozmowy i lepsze poznanie się nawzajem niż przy okazji warsztatów, podczas których jesteśmy zajęci gotowaniem. Szybko zabrałam się za realizację pomysłu. Wysłałam zaproszenia do kilkunastu osób z kulinarnej blogosfery, które albo trochę już znałam, albo wiedziałam, że są z Warszawy. Niektórzy nie odpowiedzieli na zaproszenie, innym nie pasował zaproponowany termin, znalazła się jednak grupa osób, którym pomysł się spodobał i pojawiły się w zaproponowanym miejscu, o uzgodnionej porze.



Spotkanie odbyło się w ubiegłą środę, a uczestniczyli w nim: Amber, Lo, Małgosia Minta, Marcin, Marta, Monika, Polka i ja.


Miejscem, które postanowiliśmy wspólnie odwiedzić, była nowa klubokawiarnia "Śródmiejska" zlokalizowana przy ul. Marszałkowskiej/róg Wilczej. Magnesem, który nas do niej przyciągnął, była informacja, że gotują tam kucharze rodem z Azji. Oto tekst umieszczony w karcie, który wiele obiecuje: "Karan, Kanna i Stalin pochodzą ze Sri Lanki, Malezji oraz Indii. Ponieważ mamy trudności z porozumiewaniem się (kiepsko rozumiemy tamilski), a panowie kompletnie nie znają się na komercyjnych zasadach gastronomii, kuchnia, którą proponujemy, będzie dla Ciebie wyzwaniem i nowością, bo: 1. nie jest z mrożonek i półproduktów 2. Nie używamy w niej sody, ani innych polepszaczy-ulepszaczy 3. Nasza kuchnia jest ostra jak papryczka chili 5. Na danie trzeba poczekać ok. 20 minut. Życzymy smacznego!" Który miłośnik dobrej kuchni nie skusiłby się na sprawdzenie, jak się ma rzeczywistość do powyższych słów zachęty?


Moje oczekiwania kulinarne zostały zaspokojone w Śródmiejskiej mniej więcej w 50%. Danie, które zamówiłam (Karan Masala z kurczakiem), było smaczne, przyrządzone ze świeżych składników, jednakże jego smak nie był spektakularny. Po kucharzach rodem z Azji spodziewałam się większej egzotyki, bardziej oryginalnych smaków i większego wyboru potraw, których nie znajdzie się w menu innych warszawskich restauracji. Nowych dla mnie dań było mało, nie jest bowiem wyzwaniem i nowością ani zupa kokosowa, ani tajskie curry z wołowiną. Najmniej udanym wyborem okazał się Palak Paneer, który zamówił Marcin - wygląd dania nie był zachęcający, a jego smak był zdominowany nadmierną ostrością. Danie wróciło w dużej części niezjedzone do kuchni, podobny los spotkał mało urozmaicony talerz przekąsek tamilskich.
Tajskie curry z wołowiną
Spośród napojów największym powodzeniem cieszyła się "Śliwka w piwie"
Talerz przekąsek tamilskich
Karan Masala z kurczakiem
Danie o nazwie "Kotu" - wygląda bardzo podobnie do poprzedniego

Feralny Palak Paneer z chlebkami i częściowo opróżniony talerz przekąsek tamilskich


Śródmiejska ma ciekawie i przyjemnie zaaranżowany wystrój, choć mnie osobiście trochę drażniło przytłumione światło o żółtawym odcieniu, bo nie pozwalało mi dokładnie obejrzeć tego, co miałam na talerzu.


To, co jest w Śródmiejskiej nieakceptowalne, przynajmniej dla mnie, to poziom obsługi. Jedna z koleżanek przyszła pół godziny przed umówioną porą spotkania, siedziała przez pół godziny przy stole i przez ten czas nie podszedł do niej nikt z obsługi. Kelner pojawił się dopiero, gdy przyszły kolejne osoby i przywołały go do stolika. Pan sprawiał wrażenie, jakby był nowicjuszem w gastronomii i wcześniej nawet nie bywał w restauracjach czy kawiarniach jako klient. Przydałoby się, aby pracodawca zadbał o przeszkolenie pracownika, jeśli decyduje się na zatrudnienie osoby bez doświadczenia. W szanującym się lokalu dania są podawane równocześnie wszystkim osobom siedzącym przy stoliku, w odpowiedniej kolejności. W Śródmiejskiej wyglądało to jednak inaczej: miałam szczęście dostać danie główne jako pierwsza, potem długo, długo nic, wreszcie kolejna osoba dostała potrawę, potem znowu długo, długo nic, w odstępie kilku minut pojawiły się kolejne dwa, itd. Na koniec podano talerz przekąsek, który powinien być zaserwowany jako pierwszy. Jedna z koleżanek dotarła sporo spóźniona - nie doczekała się, aby jej pojawieniem się przy stoliku zainteresowała się obsługa i ostatecznie niczego nie zamówiła. Gdy już zjedliśmy dania i wypiliśmy napoje podane w pierwszym rzucie, siedzieliśmy dość długo (do końca spotkania) przy pustych szklankach, bo kelner nie pojawił się, aby zapytać, czy mamy jeszcze na coś ochotę. Jeśli ktoś szuka miejsca na spotkanie ze znajomymi, podczas którego chce przesiedzieć cały wieczór przy jednym piwku lub pustej szklance, Śródmiejska jest właściwym adresem. Bardziej wymagający klienci mogą wyjść stamtąd zawiedzeni. W Śródmiejskiej jest zdecydowanie za mało kelnerów w stosunku do liczby gości odwiedzających to miejsce wieczorem. Warto, aby popracowano nad podwyższeniem poziomu obsługi, bo lokal ma potencjał: dobrą lokalizację, przyjemny  wystrój i w sumie niezłe jedzenie, choć ten ostatni punkt też wymaga jeszcze dopracowania - skoro w Śródmiejskiej gotują kucharze z Azji, fajnie byłoby móc zjeść tam oryginalne jedzenie, jakiego nie znajdziemy w innych, warszawskich knajpkach. Podejście do prowadzenia lokalu gastronomicznego, z jakim zetknęliśmy się podczas naszego spotkania, jest dużą niefrasobliwością ze strony właścicieli. To bardzo hojne podejście z ich strony, że można sobie tam pójść dużą grupą i siedzieć pół godziny czy godzinę, niczego nie zamawiając. Oszczędnym klientom takie podejście się spodoba, ale lokalowi sukcesu finansowego nie wróży.

Żyrandol z konewek
Fakt, że Śródmiejska nas nie zachwyciła, nie popsuł mi w najmniejszym stopniu humoru. Najważniejsze było samo spotkanie, jego towarzyska strona, możliwość spokojnego porozmawiania z osobami o podobnych zainteresowaniach, wymiany doświadczeń i opinii. Rozmawialiśmy o tym, co dzieje się w kulinarnej blogosferze, o kulisach prowadzonych przez nas blogów, o tym, co robimy w życiu, o naszych upodobaniach, były też wspomnienia pierwszych ugotowanych przez nas dań. Poza ekstremalnie luźnym podejściem obsługi do klientów, najbardziej utkwiła mi w pamięci cudowna opowieść jednej z koleżanek o tym, w jaki sposób pozyskała niebanalne tło do swoich kulinarnych stylizacji uwiecznianych na zdjęciach.

Jestem zachwycona atmosferą naszego spotkania i już się cieszę na kolejne, które planujemy na koniec stycznia. Jeśli komuś spodobała się idea takich spotkań, może śmiało wprosić się na następne.

24 komentarze:

  1. oj zazdroszczę takiego spotkania, mam nadzieję że uda się coś takiego w Krakowie zoorganizować

    OdpowiedzUsuń
  2. Ulcik, takie spotkanie to fajna sprawa - coś o tym już wiesz. Życzę, aby i w Krakowie udało się Wam skrzyknąć. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. fajny pomysł spotkania:) czyli wygląda na to że do Śródmiejskiej nie warto...

    OdpowiedzUsuń
  4. Restaurantica, w godzinach popołudniowych, gdy jest mniej ludzi, może byłaby szansa na lepszą obsługę w Śródmiejskiej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie moge sie doczekac kolejnego spotkania,tym razem na pewno dotre:) ale do miejsca raczej mnie zniechecilas..

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety należę do tej grupy, której termin nie pasował, ale mam nadzieję, że następnym razem się uda. Ciekawa relacja, może wpłynie na zmiany w lokalu:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Spotkanie pełne ciekawych rozmów.I już myśli krążą koło stycznia...
    Ale miejsce mocno nietrafione.
    Oświetlenie fatalne.,Dzięki' niemu wszystkie potrawy były szare i pozbawione kolorów,a to jednak kula w płot.O obsłudze nawet nie wspominam...
    Pozdrawiam Wszystkich!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ooooo, mialam ostatnio to samo! Dluuuugo, dluuugo zero zainteresowania, potem wielka laska z zamowieniem, znowu dluuuuugie czekanie, a potem nie mial kto przyniesc rachunku...
    Juz mielismy wychodzic bez placenia, bo cale towarzystwo jakas abba wciala...

    www.lejdi-of-the-house.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Czyli zapowiadało się świetnie, a wyszło jak wyszło. Mimo to żałuję, że przez zajęcia nie udało mi się do Was dotrzeć, ale postaram się rozplanować terminarz następnym razem tak, aby się spotkać znowu we wspólnym blogerskim gronie :)

    ściskam

    OdpowiedzUsuń
  10. Zapowiadało się świetnie i było świetnie, zbyt wyrafinowane doznania kulinarne nie przesłoniły radości z poznania nowych osób i rozmowy z nimi :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Fajnie, że spotkanie doszło do skutku i że towarzysko wyszło świetnie, tak jak się zapowiadało :)
    Liczę na to, że kolejnym razem termin będzie mi pasował.

    OdpowiedzUsuń
  12. Mnie się spotkanie bardzo podobało - było świetne mimo niedociągnięć obsługi i braku spektakularnych doznań smakowych. W gronie tak fajnych osób mankamenty lokalu zeszły na dalszy plan.

    Pozdrawiam Was i zapraszam na 31-go stycznia tych, którzy są zainteresowani.

    OdpowiedzUsuń
  13. Kochani,mi też się podobało,żeby nie było...
    Bo czuję,że tylko ja marudzę,ale dobre jedzenie sobie cenię,jak i profesjonalne podejście restauracji.
    Skoro Hania zamieściła recenzję lokalu i jedzenia,to czułam,że muszę.
    31 stycznia jest super!
    Czyli teraz Solec 44?

    OdpowiedzUsuń
  14. Amber, masz prawo sobie pomarudzić, jeśli serwis i smak potraw Cię nie usatysfakcjonował.

    Jestem za Solcem 44 - miejmy nadzieję, że tam będzie lepiej.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  15. Do ostatniej chwili miałam nadzieję, że uda mi się dotrzeć, ale niestety się nie udało. Mam nadzieję, że następnym razem bez problemu dotrę :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Shinju, byłoby fajnie, gdybyś dołączyła do nas następnym razem. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  17. Haniu myślę że oni jeszcze mogli by się od ciebie nauczyć gotować i to Ty byś ich zaskoczyła smakiem ,wystarczy popatrzeć jakie pyszności serwujesz u siebie:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Co by tu zjeść, miło mi, że tak uważasz. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  19. Fajne takie spotkanie. Wiele razy zalowalam, ze nie mieszkajm w Warszawie.
    A co do obslugi to spokojnie... w Azji tak to wlasnie wyglada. Tam nikomu nie przeszkadza, ze dania do jednego stolika nie sa serwowane jednoczesnie. Mysle, ze skoro trudno sie porozumiec z tymi Azjatami to nikt im nie jest w stanie wytlumaczyc, ze u nas sie tak nie robi a dla nich to jest powszedniosc. Obsluga serwuje zatem to co laskawie zdarza wytworzy w kuchni.

    OdpowiedzUsuń
  20. Thiesso, to fakt, że tempo i częstotliwość serwowania dań nie zależała od kelnera, lecz kucharzy, którzy je przyrządzali.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  21. Sołec! To takie miejsce gdzie można spędzić kilka godzin. Wprost nie mogę się doczekać! (może wcześniej na rozgrzewke wspólny wypad na Koło?)

    OdpowiedzUsuń
  22. Moniko, ja też nie mogę się doczekać - szkoda, że wyjście na Solec dopiero za ponad miesiąc. Też mam chęć na coś na rozgrzewkę, bo do końca styczna jeszcze długo. Pozdrawiam świątecznie!

    OdpowiedzUsuń
  23. Kapitan Ameryka25 stycznia 2012 18:21

    Slaby ten blog,współczuje restauracjom w których bywacie

    OdpowiedzUsuń