Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z podróży. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z podróży. Pokaż wszystkie posty

13 października 2010

Jura szwajcarska - trochę turystycznie, trochę kulinarnie

Niedawno byłam na urlopie w Szwajcarii, skąd przywiozłam dużą porcję wrażeń turystycznych i kulinarnych. Jednym z miejsc, które tam zwiedziłam, jest Jura.


Jura to pasmo górskie rozciągające się wzdłuż granicy Francji i Szwajcarii na długości ok. 270 km od łuku Rodanu powyżej Lyonu po dolinę Renu powyżej Bazylei. Średnia wysokość Jury to 700 m n.p.m. Najwyższym szczytem jest położony na terenie Francji Crêt de la Neige (1720 m n.p.m.). Góry Jura stanowią ok. 10% powierzchni Szwajcarii.

Nazwę Jura nosi też najmłodszy kanton Szwajcarii utworzony w 1979 roku z części kantonu Soloturn i Basel. Herb kantonu Jura stworzono przez połączenie elementów herbów Soloturn i Basel. Językiem urzędowym w Jurze jest francuski, jednakże z powodu bliskości granicy językowej wiele tamtejszych miejscowości jest znanych nie tylko pod francuskimi, ale także niemieckimi nazwami, jak np. stolica kantonu Delémont/Delsberg. Jest najsłabiej zaludnionym rejon Szwajcarii. Nieodłącznym elementem krajobrazu Jury są wywodzące się stamtąd konie rasy Freiberger – można je tam często spotkać pasące się swobodnie na rozległych łąkach.




Podczas wycieczki do Jury zrobiłam jeszcze jedną rzecz pierwszy raz w życiu – skusiłam się na zjedzenie dania… z koniny. Miałam opory przed zrobieniem tego, ale górę wzięła ciekawość nowego doświadczenia kulinarnego, poza tym chciałam zrobić przyjemność osobie, która zaprosiła mnie na obiad do miejscowej reatauracji specjalizującej się właśnie z daniach z koniny. Zapewniała mnie, że konina jest podobna w smaku do wołowiny, ale delikatniejsza od niej i tak rzeczywiście jest. Myślę, że było to jednak tylko jednorazowe doświadczenie kulinarne – miałabym opory przed powtórzeniem go ze względu na to, że konie wolę oglądać na łące niż na talerzu.





Z Jury pochodzi słynny ser Tête de Moine. Jego nazwa jest znana od ok. 1790, jednakże historia produkcji tego sera jest o wiele dłuższa - jest wytwarzany od wielu wieków. Jego recepturę opracowali mnisi z powstałego w roku 1136 roku klasztoru Bellelay. Pierwsze wzmianki o mnichach z Bellelay w związku z wytwarzaniem sera sięgają roku 1192. W roku 1797 mnisi zostali wysiedleni z klasztoru Bellelay, jednakże produkcja sera była kontynuowania w przyklasztornych gospodarstwach. Pod koniec XIX-go wieku powstało wiele wytwórni Tête de Moine zlokalizowanych w pobliżu Bellelay. W roku 1981 wynaleziono Girolle® - zaprojektowaną specjalnie do tego sera obrotową krajalnicę, przy pomocy której kroi się Tête de Moine w fantazyjne rozetki.


Jedną z miejscowości, w której produkuje się obecnie Tête de Moine jest Saignelégier. Zatrzymałyśmy się w niej, aby kupić ser bezpośrednio u producenta. Niestety sklepik przyzakładowy był nieczynny – zwiedzanie wytwórni i indywidualny zakup sera na miejscu jest możliwy tylko po wcześniejszym zamówieniu. Wskazano nam jednak sklep w miasteczku, w którym można kupić Tête de Moine. Cały ser (ok. 0,9 kg) kosztował tam ok. 20 CHF czyli w przeliczeniu ok. 60 złotych. W supermarketach w Szwajcarii jest nieco droższy niż w lokalnych sklepikach w rejonie jego wytwarzania. W Polsce, w sprzedaży wysyłkowej za taki ser trzeba zapłacić ponad 100 zł. Po rozkrojeniu (przekroiłam najpierw na pół i potem nadziewałam połówki na Girolle) przechowuje się bardzo dobrze i długo w lodówce – oczywiście, jeśli przykryje się go folią. Rozkroiłam go tuż po przyjeździe ze Szwajcarii w sierpniu i nadal mam jeszcze trochę w lodówce. Najlepiej smakuje bezpośrednio po ukrojeniu – delikatne, cienkie rozetki szybko wysychają. Aby dobrze pokroić Tête de Moine, musi być schłodzony, w przeciwnym wypadku krojone kawałki zaczynają się łamać – należy wtedy schować ser znowu do lodówki, aby się schłodził. Znaczenie ma nacisk nożyka Girolle przy krojeniu – jeśli naciska się za słabo, rozetki są za cienkie, jeśli za mocno, zbyt grube. Dość szybko można dojść do wprawy przy krojeniu. Przy użyciu Girolle można też kroić w rozetki specjalnie do tego celu przeznaczoną czekoladę o okrągłym kształcie.


3 grudnia 2007

Pałac w Szczawinie






















W dniach 1-2.12.2007 wybraliśmy się z Oliwkowiczami na weekend do pałacu w Szczawinie. W wyjeździe uczestniczyło 5 osób: Black Mamba, Hania-Kasia, Krys Dobrodziej, Kris Kiss, Tangerinka. W drodze do Szczawina zatrzymaliśmy się w Pułtusku, aby zwiedzić to miasteczko, w którym znajduje się najdłuższy rynek w Europie oraz Dom Polonii. Z wieży Domu Polonii podziwialiśmy panoramę miasta, obejrzeliśmy obrazy wystawione w ramach wystawy malarstwa litewskiego a także odwiedziliśmy kawiarnię, w której wypiliśmy gorące napoje - kawę, czekoladę na gorąco, herbatę a także zdegustowaliśmy nalewki, m. in. imbirową i wiśniowo-śliwkową. Kawiarnia ma bardzo ładny, stylowy wystrój. Obsługa w Domu Polonii jest bardzo miła i uczynna.Do pałacu w Szczawinie dotarliśmy wieczorem. Na miejscu powitała nas sympatyczna właścicielka obiektu, p. Ania. Na początek panowie przetestowali stół bilardowy. Mamba przyrządziła pyszną przekąskę, którą były koreczki z suszonych pomidorów własnego wyrobu z dodatkiem liści bazylii, oliwek i anchois. Zdegustowaliśmy też nalewkę wiśniową przywiezioną przez Krisa, rozmawiając z właścicielką w bibliotece. Tego wieczora oprócz naszej grupy nie było w pałacu innych gości, więc do naszej wyłącznej dyspozycji mieliśmy, oprócz naszych pokoi, także jadalnię, bibliotekę ze stołem bilardowym, salonik oraz oranżerię. Wkrótce podano obiadokolację. Na stole pojawiły się: pyszna zupa pieczarkowa, danie główne, którym była szynka z dzika duszona z pieczarkami i marchewką, buraczki. Były też przekąski: talerz wędlin, wiejskie jaja w majonezie, śledź w oleju, śledź pod pierzynką, bardzo smaczna surówka z kapusty pekińskiej a także sałatka z pomidorów, ogórków, sałaty lodowej i jajek a także dwa rodzaje ciasta, kawa i herbata. Ja podałam przyrządzoną przeze mnie przekąskę: orzechy z rozmarynem i pieprzem cayenne. Popijaliśmy też nalewkę śliwkową przyrządzoną przez Krysa Dobrodzieja. Kolacja była podana bardzo uroczyście w stylowo urządzonej jadalni, na eleganckiej zastawie stołowej. Dania smakowały wybornie – w pałacu serwowana jest tradycyjna, domowa kuchnia polska. Humory nam dopisywały, czuliśmy się w pałacu bardzo dobrze, mimo wąskiego grona bardzo dobrze się bawiliśmy, była muzyka, tańce, gra w bilard. Bardzo żałuję, że za wcześnie poszłam spać – dopadło mnie zmęczenie. Reszta towarzystwa bawiła się do późnych godzin nocnych. Rano podano pyszne, obfite śniadanie – wędliny, twarożek, pyszną jajecznicę z wiejskich, mocno żółtych jaj, sałatkę z pomidorów, dżemy, miód, kawę, herbatę. Po śniadaniu wybraliśmy się na spacer wokół pałacu. Towarzyszyła nam sympatyczna czarna kotka, która uwielbia spacery.Po spacerze długo słuchaliśmy opowieści właścicielki pałacu, popijając kawę, herbatę i nalewki i jedząc ciasto. W międzyczasie mieliśmy też okazję posłuchać gry na fortepianie w wykonaniu p. Marka.Pałac w Szczawinie polecamy wszystkich chętnym go odwiedzić – czekają w nim na gości stylowe, nienagannie utrzymane wnętrza, ciepła, rodzinna atmosfera i smaczne, domowe jedzenie. Nasza grupa jest bardzo zadowolona z pobytu w Pałacu.